niedziela, 30 sierpnia 2015

"Obaj czekamy już na nie z niecierpliwością!"

Piątek wieczór. Siedziałam sobie na murku na Moście Teatralnym, świeżo po konwersacji z bardzo romantycznym panem żulem*, kiedy zadzwonił telefon. 
- Dzień dobry, a właściwie dobry wieczór, Piotr z tej strony! Chciałem tylko pani powiedzieć, że jestem już w Poznaniu, wszystko mam przygotowane i kupione, no, może parę rzeczy jeszcze musi kurier dowieźć, ale myślę, że tak na środę spokojnie możemy się umówić na przeprowadzkę kotów do mnie.

Kilka tygodni wcześniej kiniek, wolontariuszka zajmująca się w Fundacji przekazywaniem ankiet od osób zainteresowanych adopcją do opiekunów poszczególnych kotów, podesłała mi mail od pana chcącego wraz z synkiem adoptować koci dwupak. Uznała, że Fiolka i Ampułka idealnie wpasowują się w target, w związku z czym warto byłoby owego pana nimi zainteresować, zachęcić, zaintrygować i ogólnie omotać na tyle, aby zgodził się przyjechać i je obejrzeć. Rozpoczęłam zatem intensywne zabiegi animalno-matrymonialne, wymieniając się szeregiem maili z rzeczonym panem o imieniu Piotr. Maile były miłe i sympatyczne, ewentualne kwestie sporne szybko zostały wyjaśnione, więc umówiliśmy datę spotkania, podczas którego pan Piotr miał poznać dwoje potencjalne podopieczne. Obie strony były bardzo przejęte (spojrzenie Ewy, z politowaniem patrzącej na moje miotanie się - bezcenne...), ale koniec końców sympatia okazała się obustronna: dziewczęta, mimo początkowego olania gościa, w końcu łaskawie pokazały kilka uroczych obrazków, a co najważniejsze, pojawiła się ta specyficzna chemia, iskierki i dzwoneczki w tle, które mówią "tak, to będzie ten człowiek dla tych kotów!". Po klasycznych trzech dniach na przemyślenie zdzwoniliśmy się - pan Piotr koty adoptować chciał nadal, my uznałyśmy, że jako opiekun sprawdzi się doskonale i tak oto wstępna umowa ustna została zawarta, a jako że pan Piotr musiał jeszcze wyjechać, umówiliśmy się na telefon po jego powrocie. I oto zadzwonił...

A więc nadeszło nieuchronne - miałam się rozstać z moimi pierwszymi tymczasami.

Raz czy dwa w postach ludzi na facobookowym profilu Kociego Pazura zdarzyło mi się znaleźć komentarze typu: "No tak, namawiacie ludzi na bycie domami tymczasowymi, a jak nikt nie weźmie kota, to co? One wtedy zostają już na stałe". Owszem, zdarzają się sytuacje, że ten czy inny koteł nie może znaleźć domu przez czas dłuższy, że mieszka w danym DT kilka lub kilkanaście miesięcy, ale wolontariusz w żaden sposób nie jest zobligowany trzymać go u siebie w nieskończoność i  w każdej chwili może ustalić z Fundacją termin zabrania zwierzaka. Na nic nie jesteśmy skazani, do niczego się nas nie zmusza, opieka nad danym zwierzęciem to zawsze nasz świadomy wybór i tylko od nas** zależy, czy się na nią zgodzimy. Przeważnie się zgadzamy (w końcu po to zostaje się wolontariuszem, żeby pomagać potrzebującym) i naprawdę nie rozumiem, dlaczego część ludzi zakłada, że nie marzymy o niczym innym, jak tylko o momencie, w którym tymczas opuszcza nasze progi. Jasne, każdy wolontariusz chce, aby jego podopieczny znalazł dobry kochający dom, ale czy to musi być równoznaczne z chęcią pozbycia się go jak najszybciej? Bynajmniej! Między nami a naszymi podopiecznymi zadzierzgują się bardzo silne więzi, nawet jeśli jest to kot, który "tylko" u nas zamieszkał. Jak można nie pokochać futra, które na pewien czas staje się częścią naszego życia, które budzi nas rano, zasypia obok wieczorem, którego charakterystyczne zachowania jesteśmy po pewnym czasie w stanie wymienić z pamięci? Żyjemy z tymi kotami, opiekujemy się nimi, wozimy je do weterynarza, a niejednokrotnie dosłownie wyrywamy śmierci i pielęgnujemy podczas długiego dochodzenia do zdrowia. Często na nowo uczymy zaufania do człowieka, pokazujemy, że ręka nie musi kojarzyć się z ciosem, a kolano z kopniakiem. Nie sposób opisać uczucia, towarzyszącemu obserwowaniu tych metamorfoz, patrzeniu, jak w popękanym kocim sercu na nowo rodzi się nieśmiała nadzieja, że tym razem już nikt go nie skrzywdzi, że teraz wszystko będzie dobrze***...

I dlatego takie rozstania nigdy nie są łatwe. Jednak bycie domem tymczasowym uczy człowieka jednej z najwspanialszych rzeczy - kochania bez krztyny egoizmu, kochania za nic, bez żadnych zależności typu "kocham cię, a ty mnie kochasz i jesteś mój, i nikt poza mną dla ciebie nie istnieje". Bez względu na to, jak bardzo przywiązujemy się do danego zwierzaka, musimy mieć na uwadze przede wszystkim dobro jego, ale i innych kotów. Bo wprawdzie tymczas często czuje się u nas dobrze, ale kiedy ma się pod opieką kilka kotów, nie zawsze jest się w stanie poświęcić każdemu tyle uwagi, miłości i troski, ile by potrzebował. Poza tym każde miejsce w DT jest na wagę złota i na każde czeka kolejny potrzebujący kot... Oczywiście, wolontariusz tylko człowiek, więc czasem zdarza się, że najlepsze chęci przegrywają z uczuciami i tymczas staje się rezydentem. Ja też pierwszy raz poległam (ale kto nigdy nie adoptował fundacyjnego kota, niech pierwszy rzuci tymczasem...), teraz już nie było wyjścia. Kochałam te koty, oczywiście, że je kochałam - były cudownymi zwierzakami, stały się częścią mojej rodziny i towarzyszyły mi w naprawdę ciężkich dla mnie momentach, w najgorszych chwilach pomagały utrzymać pion i... ech. Wiedziałam, że nie mogę ich zatrzymać, bo to byłby już skrajny egoizm, a poza tym... Przed spotkaniem z panem Piotrem Ewa dała mi bezcenną radę: "Masz intuicję, słuchaj jej" - a teraz właśnie moja intuicja wręcz krzyczała, że Fiolka i Ampu to idealne koty dla pana Piotra i Filipa, że ta czwórka ma szansę stać się naprawdę zgraną kocio-ludzką drużyną i że dziewczyny w nowym domu będą po prostu bardzo szczęśliwe.

Tylko żeby serce nie uderzało tak ciężko...

Wracałam do domu, pogrążona w melancholii. Kocia Komuna jak zwykle w pełnej gotowości czekała w korytarzu, pokazując mi na wszystkie sposoby, jak bardzo cieszą się z mojego powrotu (i tego, że dostaną jedzenie). Po wstępnym powitaniu poszłam do kuchni, przygotować kolację. Patrzyłam smętnie na dwie biało-granatowe miseczki - niedługo będzie jeść z nich ktoś inny... Sny miałam dziwne i smutne, a gdy rano śpiew Fioli ("daaaj, daaaaj, daaaaj!") wyrwał mnie z onirycznych majaczeń, wygłaskałam ją serdeczniej niż zwykle. Mruczała, ocierając łebkiem o moją rękę i policzek. Na początku naszej znajomości nawoływała o jedzenie, siedząc w drzwiach. Teraz, po niecałych dwóch miesiącach razem, tuliła się do mnie bez skrępowania czy lęku... Przygotowałam śniadanie, nakarmiłam całą czeredkę, a kiedy zjadły, umyłam miseczki i zaczęłam szykować się do wyjścia. Fiola chodziła za mną i zagadywała, Ampułka zaś - jak przystało na Pannę Zdystansowaną - zajęła ulubione miejsce na parapecie, obok kociej trawki i stamtąd mi się przyglądała. Jakie ona miała piękne oczy, trawka była przy nich szara...
- Jedziecie do domu, wiesz, Ampu? - zapytałam rysią piękność - Pan Piotr dzwonił. Czekają już na was z Filipem...
Pogłaskałam ją po grzbiecie i pod bródką. Spodziewałam się, że jak zwykle wytrzyma kilka sekund, a następnie oddali się, bez pośpiechu, acz stanowczo - ale tym razem kota przymrużyła oczy, z wyraźną przyjemnością uniosła łebek do góry, po czym... rozmruczała się głośno. Jej pierwsze mruczenie, wywołane moim głaskaniem. Na kilka dni przed wyjazdem...

Całe szczęście, że końcówka sierpnia była słoneczna i zanim dojechałam do pracy, schowane za ciemnymi okularami oczy przestały być tak bardzo czerwone.





* nie wiem dlaczego, ale jeśli na przystanku czy innej podobnej przestrzeni znajduje się setka osób i jeden towarzysko nastawiony pan żul / bezdomny / pijany / zwyczajnie dziwny, to na 90% jako interlokutora wybierze mnie. Nie wiem, z czym to się wiąże, przecież wyraz twarzy mam przeważnie odpychający i wrogi, może powinnam posłuchać mamy i zacząć się ubierać nieco poważniej, no ale heloł, ostatnio zaczęłam nosić kardigan (czy jak to się tam nazywa), a i tak nic się nie zmieniło.

** oczywiście zawsze bierzemy pod uwagę sugestie wolontariuszy bardziej doświadczonych, którzy potrafią ocenić, czy ten lub inny kot nie będzie stanowił dla nas zbyt wielkiego wyzwania, bo zwyczajnie brakuje nam wiedzy czy umiejętności. Zapał neofity zapałem neofity, ale najważniejsze jest dobro kota.

*** dlatego też wolontariusze często są podejrzliwi podczas rozmów przedadopcyjnych, dlatego wymagają wypełnienia ankiety i zadają tyle pytań, bo kto oddałby w niepewne ręce stworzenie, o którego życie walczył?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz